poniedziałek, 21 kwietnia 2014

I. Żaby, węże i jeszcze jeden wąż

Pół roku po założeniu Hogwartu

                Godryk ścisnął mocniej w dłoni gęsie pióro. Miał nadzieję, że wielka plama tuszu nie kapnie mu na pergamin. Schludnym, średniowiecznym pismem zapisał w rogu „G. G, R. R, H. H, S. S”, po czym niżej kilka literek. Potem trzy wyrazy po łacinie, a na samym końcu narysował znaczek. Dla patrzącego z boku byłyby to zwykłe greźmoły, jednak Gryffindor widział w nich sens. Podał zapiski siedzącej obok Rowenie. W ciemnym pomieszczeniu, gdzie światło dawało tylko mdłe światło świecy, niewiele widziano, ale błysk diamentów w tiarze kobiety był wyraźny. Delikatnie, opuszkami palców, wodziła po kartce, szeptem odczytując kolejne słowa. Wzięła pióro, wsadziła do kałamarza i napisała drobnymi literkami „Maledaeteris”. Mężczyzna przełknął głośno ślinę i podał Ravenclaw swoją różdżkę. Stuknęła dwa razy w kartkę, a litery zaczęły się układać tworząc kolejne, nowe wyrazy. Inne słowa wskakiwały na pergamin, gdy Rowena je dopowiadała.
                - Powinni się dowiedzieć… To ich także dotyczy – szepnęła, zdejmując tiarę i podnosząc poły swojej sukni. Strzepnęła kurz z ramion i wyszła, zostawiając Godryka sam na sam z przepowiednią, którą sam ukształtował, postępując tak lekkomyślnie i złamując wieczystą przysięgę – nie zabiła go, ale mogła zrobić coś gorszego. I zrobiła.
Zmieniła przyszłość.

                - Bądźmy szczerzy, Salazarze – powiedziała wyniośle Helga, starając się brzmieć pewnie i poważnie. – Co myślałeś, wpuszczając te przeklęte węże do szkoły?
                Slytherin powoli przeżuł kawałek cielęciny i odparł tonem, jakby właśnie oznajmiał, że jest wtorek:
                - Że będzie zabawnie.
                - Uśmiałam się po pachy! – jęknęła. – Szczególnie, gdy jeden z nich wrzuciłeś mi za kołnierz.
                Parsknął śmiechem.
                - To wcale nie było zabawne!
                Teraz roześmiał się na dobre.
                - Zachowujesz się jak… jak… - pewnie, gdyby Helga miała w zwyczaju być niemiła, użyła by tu bardzo brzydkiego słowa – ale jak na dobrze wychowaną, borsuczą Hufflepuff zwyczajnie wypaliła to, co pierwsze przyszło jej na myśl – jak dziecko! Jak rozkapryszone dziecko!
                - Przynajmniej nie jestem zdrajcą krwi, jak twoi… rodzice.
                Wstała i szybkim krokiem wyszła z Wielkiej Sali. Drzwi huknęły za nią szybciej, niż się spodziewała. Pobiegła korytarzem do swojej komnaty. Wpadła przy tym na grupkę pierwszorocznych, ale nie miała siły pomóc wstać małemu chłopczykowi, który upadł przy zderzeniu z nią.
                Salazar był okrutny. Nigdy nie lubił Helgi, a ona sama czuła się okropnie z jego docinkami. Wszyscy widzieli, jak lubił wyładowywać na niej swoje negatywne emocje. Nie znał granic ani nie miał skrupułów. Nienawidziła go z całego serca i nie wiedziała, co Godryk widział w nim dobrego.
                Podeszła do lustra. Miodowa suknia była nieco sfatygowana po konfrontacji z dzieckiem. Jasne włosy opadały jej kaskadą na ramiona, układając się w fale. W okolicach jej modrych oczu czaiły się zmarszczki od uśmiechu. Miła, pucołowata twarz obsypana była piegami. Nie lubiła swojego wyglądu i w gruncie rzeczy skrycie zazdrościła Rowenie jej atłasowych, kruczoczarnych włosów i oczu jak duże diamenty. Odrzuciła ze złością lustro, które rozbiło się na kawałki. Smutek zamienił się w złość. Idiota! Baran! Kretyn!
                Westchnęła i usiadła na łóżku.
                - Chciałabym znać miejsce, w którym mogłabym ukryć jego zwłoki – powiedziała cicho i natychmiast zawstydziła się tej myśli. Podniosła głowę. Patrzyła w głąb ciemnego, pustego pomieszczenia. W samym środku jej komnaty.

Dwa dni po śmierci Roweny

                Helga podniosła poduszkę Ravenclaw. Komnata nadal była przesiąknięta nią – i to bolało Hufflepuff bardziej, niż myślała, że będzie boleć. Wyciągnęła nową, oprawioną w skórę księgę. Na okładce, złotymi literami, wypisane było imię i nazwisko jednej z założycielek Hogwartu. Tuż za okładką wsadzona była stara, pożółkła karta pergaminu. W rogu wypisano inicjały wszystkich założycieli. Pod spodem wyrysowano dziwny znak z podpisem „Maledaeteris”. Nie wiedziała, co to znaczy. Nie znała tego słowa po łacinie, a jako zaklęcie też nie miało żadnego sensu. Pokręciła głową. Zastanawiać się będzie później.
                Na samym środku kartki wypisane były słowa, zapewne przepowiedni. Helga teraz skupiła się mocniej.
Kiedy Hogwart na wieży swej stanie,
w ogniu świat czarodziejów się mianie;
Orzeł umiera i wstaje
Borsuk do wykonania ma zadanie
Wąż od zdrajcy knowanie
Lew klątwę swą ciąży
I śmierci czarnej nasiona chorąży

                Było tam jeszcze jedno zdanie, ale bardzo zamazane, na którym wykwitła wielka, czarna plama atramentu. Westchnęła i spojrzała w okno. Nad Hogwartem zataczał koła orzeł. Uśmiechnęła się.
                Godryk umarł. Rowena umarła.
                Została ona i Salazar.
                Wyciągnęła kartę, zwinęła i schowała za pazuchę płaszcza. Ścisnęła w dłoni różdżkę, a w drugiej dzierżyła czarkę.
                - Czas ruszać – szepnęła i teleportowała się do Hogsmeade, zanim zorientowała się, co robi. Jednak gdy znalazła się we wiosce, zrozumiała, że zaklęcia już nie działają. Obejrzała się za siebie.
                Jedna z wież Hogwartu runęła.

Cztery lata po założeniu Hogwartu

                Slytherin patrzył krzywo na mugolaczkę, która bardzo chciała, żeby ją uczył. Była to szesnastoletnia blondynka o zielonych oczach. Uśmiechała się przymilnie.
                Nienawidził mugoli.
                Nienawidził ich dzieci.
                A najbardziej nienawidził szlam.
                - Nie ma mowy – powiedział ostro. – Mugolaków nie przyjmuję.
                - Salazarze! – skarciła go Rowena.
                - Nie przyjmuję – powtórzył. – Niech Helga sobie bierze kogo chce, zdrajców krwi, szlamy. Ale ja nie chcę widzieć mugoli w Hogwarcie!
                Dziewczyna spuściła głowę i powiedziała coś językiem wężów, tak cicho, że jedynie Slytherin to usłyszał.
                „Zobaczymy, kto będzie górą”
                Nie zmienił wyrazu twarzy.
                Hufflepuff się zdenerwowała. Wyciągnęła różdżkę, nakierowała ją na Salazara i powiedziała radosnym głosem:
                - Rantorum[1]
                Na stole pojawiły się żaby i wskoczyły na Slytherina.
                - PRZESTAŃ! – wrzasnął Godryk, chociaż ukrywał śmiech. Ravenclaw za to śmiała się w głos. Uczniowie przy śniadaniu także chichotali.
                - To za te węże! – krzyknęła i wyszła z sali. Rowena szybko cofnęła zaklęcie, ale rzekła za to, że jak najbardziej mu się należało. Salazar był czerwony na twarzy i drżał z wściekłości. Wybiegł za Helgą. Znalazł ją w jednym z korytarzy.
                - Jesteś najgorszą… najpodlejszą…
                - Ty także. – uśmiechnęła się. Westchnął.
                - Dobrze. Czy możemy zakopać topór wojenny? Robimy z siebie pośmiewisko przed dziećmi.
                Helga przygryzła wargę i zastanowiła się chwilę. Wyciągnęła rękę na zgodę, a on ją uścisnął. Nadal się nie lubili, ale teraz była choć mała nadzieja na to, że będą… Że ich relacje będą po prostu zwyczajne.
                Jak bardzo się myliła!

Dwa dni po śmierci Roweny

                Helga nie dowierzała własnym oczom.
                Przed chwilą jedna z wież Hogwartu runęła – to nie ulega wątpliwości. Musiała się chwilkę zastanowić, zanim skojarzyła to z pierwszym wersem przepowiedni. Miała tylko nadzieję, że nikogo wtedy nie było na wieży, a jeżeli był, to nic mu się nie stało. Założyła kaptur na głowę i ruszyła przed siebie.
                Wąż ukryty między obluzowanymi cegłami karmczy stale ją obserwował.



[1] RANarum – żaby (łac.)
StulTORUM – idiotów (łac.)

Od autorki: Średnio mi się podoba, krótkie i długo czekaliście, ale wena się mnie nie trzyma... Niestety ;c

poniedziałek, 31 marca 2014

Prolog „Helga została sama”

                Deszcz bębnił o szyby okien Hogwartu. Helga ściskała za rękę Rowenę. W oczach miała łzy.
                Na poduszce leżała kobieta z umęczonymi, morskimi oczami i kruczoczarnymi włosami. Blada, pokryta zmarszczkami twarz Ravenclaw była zwrócona ku Heldze.
                - Ukradła mi diadem… - szepnęła słabo. – A teraz nie żyją. Oboje. To… to moja wina… Gdybym ją dopilnowała… Gdybym lepiej…
                - Nie – zaprzeczyła płaczliwym głosem Hufflepuff. – Ty dałaś mi diadem pod opiekę. Zawiodłam. Wybacz mi.
                - Helgo, posłuchaj. Ostatnimi czasy spisałam… pewnego rodzaju… pamiętnik. To, co widziałam w snach. Atlas wszechświata. Przepowiednia. I… - zamilkła – Proszę cię, odbuduj Hogwart. To… to ważne… - jej głos stał się słabszy. – Pod moją poduszką…
                Helga teraz rozpłakała się na dobre.
                - Odnajdę diadem. Odbuduję Hogwart. Przeczytam księgę. I obiecuję, że… że wykorzystam czarkę w dobry sposób – powiedziała, ocierając nosek. – Roweno, obiecuję ci to. Słowo borsuka.
                Ravenclaw uśmiechnęła się ostatkiem sił.
                - A Salazarowi powiedz, że spotkamy się w piekle.
                Wraz z jej ostatnim tchnieniem w niebo wypuszczono orła i kruka. Dopiero wtedy do Helgi dotarła straszliwa prawda.

                Została sama. I miała do wypełnienia misję.

Obserwatorzy